Półwysep Peljesac - ogień, trekking i zachody słońca

Półwysep Peljesac jest wspaniałym, górzystym półwyspem na południu Chorwacji o długości ok. 65 km linii brzegowej. Jest to najdłuższy półwysep Południowej Dalmacji z wieloma plażami, zatokami.  Słynie  z niezwykle smacznych i cenionych gatunków win: Carsko, Kneževo, Dingač oraz najlepszego – Sveta Ana. Podejrzewam, że właśnie dlatego w okolicy tych winnic kupił dom Robert Makłowicz. Pelješac jest sławny także dzięki salinie, która przez wieki (dzisiaj też) zapewniała byt wielu mieszkańcom. Najważniejszymi miejscowościami są Mali Ston i Veli Ston, Trstenik, Trpanj i najbardziej znany  Orebić. Góry, morze, słońce, wino, sąsiednie wyspy zachęcają do odwiedzin. Decydujemy się, że drugi  pobyt w Chorwacji /A.D. 2015/ spędzimy w tym miejscu. Przyjaciółka znalazła noclegi, zarządziła zabranie kijków trekkingowych i takichże butów, wszak będziemy mieszkać pod monumentalną ścianą  Sveti Ilija. Brzmi wspaniale, prawda?  Szczególnie - jeśli się już przejechało Chorwację z północy na południe - i ma się chęć trochę poleniuchować.




Bramą półwyspu jest Ston.  Mieści się tu najstarsza europejska salina pozyskiwana z wody morskiej oraz średniowieczne kamienne mury, które kiedyś były drugim pod względem długości na świecie. Owe mury były drugie tuż, tuż za Wielkim Murem w Chinach. A ile osób to czytających o nich słyszało?


Spośród kilku twierdz, które chroniły miasto, na szczególną uwagę zasługują Veliki Kaštio i Podzvizd, z których rozpościera się widok na całe miasto i salinę.

mur widoczny jest też z lądu ze sławnej Jadranki


My tę niewątpliwą bramę półwyspu pokonaliśmy w okolicach północy. Ciemno, cicho, ale ..ale z lekkim niepokojem oglądamy punkt ognia migający gdzieś w ciemnościach. Ruszyliśmy i z przerażeniem odkryliśmy, że to pali się nasz półwysep. Co gorsza jesteśmy pierwszymi osobami, które go zauważyły. Mniej więcej w połowie Półwyspu dojechaliśmy do ściany ognia.

tuż za szybą


Pierwszy raz w całkowitym milczeniu i przerażeniu mijałam tak ogromny pożar, który błyskawicznie dochodził  z doliny do pobocza głównej drogi. Szczerze, nie wiedzieliśmy co robić - jechać dalej czy się wycofać. Razem z nami zaczęły podjeżdżać pierwsze samochody straży pożarnej. Nie mieli sprzętu lub planu na taki ogień. Stali i patrzyli.



Nasza przygoda z pożarem nie skończyła się w momencie minięcia go. W chwili wjeżdżania do Orebica zgasło światło. Nasze gospodynie czekały z wielkim niepokojem tylko na nas, aby nam dać pokój i pojechać ratować własną winnice w okolicach pożaru. W pokoju brak światła, brak klimatyzacji, brak lodówki, brak kuchenki i niedziałający czajnik elektryczny. Telefony po 2 dniach podróży rozładowane. Bagaże zostały w samochodzie /tak na wszelki wypadek/, umyliśmy się przy latarce i poszliśmy spać - błąd - położyliśmy się gotowi do szybkiej ewakuacji. Światło zgasło i przez najbliższy tydzień mieliśmy okazje poznać tego skutki.



Ranek nie przyniósł nam odpowiedzi, co robić. Gospodyń nie było, doba "hotelowa" kończyła się o 10:00, nic nie działało. W miasteczku mówili, że pożar opanowany [choć cześć osób dowiedziała się o nim dopiero rano]. W powietrzu unosił się lekki swąd. Brak prądu oznaczał, że rano nie działają wielce potrzebne instytucje: sklepy, banki, bankomaty, poczta..., zaś kawę można się napić tylko tam gdzie mają kuchnie na gaz lub piec węglowy. Czyli w niewielu miejscach.
 
widać, że pożar zatrzymany ok 5-10  metrów przed domem
Nie wiedząc co z sobą zrobić, po bezskutecznej próbie anulowania rezerwacji, ugotowani bardzo wysoką temperaturą, postanowiliśmy pojechać do Trpanji i promem udać się na ląd. I to był błąd. Gdy po drodze zobaczyliśmy jak pożar się rozszedł, że wszystko  cały czas się tli, pali, dymi i nic nie jest opanowane... nasz duch upadł. Okolica Trstenik w kolejnych dniach wyglądała przerażająco.

zdjęcia wykonane tydzień po wybuchu pożaru i nieszczęsna linia wys.napięcia
 
Pożar się rozszedł, nie udało się go zatrzymać na linii drogi /co często robią Grecy - nie przepuszczając pożaru na drugą stronę drogi/, spaliła się jedyna linia wysokiego napięcia, najsłynniejsza winnica. Straż polewała jedynie/ aż dachy domostw.  Zdjęć z tej jazdy nie ma, przez część drogi ogarniętej dymem i ogniem jechaliśmy z chusteczki przy twarzy. To nie były warunki do robienia zdjęć przez amatorów. Dopiero kolejne dni przyniosły pierwsze zdjęcia.


Na lądzie zrobiliśmy zakupy, zapasy wody pitnej /dobrze przeczuwając, że prądu szybko nie będzie/. Port w Trpanji prezentował się sympatycznie i to była jedyna dobra iskierka.




A potem przez 5 kolejnych dni prąd pojawiał się na godzinę, półtorej, czasem 20 minut. Próby podłączenia awaryjnego zasilania z Korculi nie udawały się. Nikt się nie dziwił, że goście wchodząc do lokalu od razu chcą płacić kartą za nim dostaną zamówienie /bo akurat prąd jest/, albo że siedzą przy własnych latarkach /bo akurat prądu nie ma/. Działał prom na Korculę, więc zawsze była jakaś alternatywa.



Nasz Orebić to miasto morskich kapitanów, których domy - pałace, otoczone ogrodami z egzotyczną roślinnością, zapierają dech w piersiach. 


Nad morzem promenada, częściowo obudowana po obu stronach. 


Miejscowość otrzymała nową nazwę "Orebić" w XVI wieku, kiedy osiedliła się to rodzina znanych marynarzy o tym nazwisku i w dużym stopniu wpłynęła na historię miasta. Miejscowi żeglarzy byli ważnym elementem marynarki Republiki Dubrownickiej.



W pobliżu Orebicia znajduje się najwyższy szczyt na półwyspie o wysokości 961 m. n.p.m. - Sveti Ilija [św. Eliasz] z pięknym widokiem na pobliskie wyspy. 




O samej górze będzie jeszcze mowa, gdy postanowimy się na nią wdrapać. W okolicy znajduję się wiele pięknym miejsc: klasztor franciszkański Matki Boskiej Anielskiej (Gospa od Anđela),



usytuowany na pobliskim wzgórzu, z którego rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków  - panorama Orebicia, pobliski archipelag, miasto Korczulę i wyspę Mljet.



Zespół klasztorny z XV wieku - położony 152 metry nad poziomem morza, tworzą kościół, smukła dzwonnica, muzeum morskie.




 Klasztor z dziedzińcem sprawia wrażenie prostego i harmonijnego. Wewnątrz znajduje się zbiór dzieł sztuki, przedmiotów etnograficznych, obrazów, modeli statków (makiety wykonał Vlastimir Vekarić z Orebićia) i darów wotywnych marynarzy z Półwyspu Pelješac, którzy Matkę Boską Anielską obrali jako swoją patronkę strzegącą ich w czasie niebezpiecznej siecznej pracy na morzu. I tak jak niegdyś greccy żeglarze pozdrawiali figurę bogini Ateny na ateńskim Akropolu, tak teraz kapitanowie i marynarze z Orebića wypływając w morze i wracając do portu żegnali i witali wyciem syreny i rozwiniętą chorągwią swoją Matkę Boską, dziękując Jej za ochronę i prosząc o dalsze wstawiennictwo. Franciszkanie odpowiadali wówczas marynarzom dźwiękiem dzwonów. 
Kościół posiada otwory strzelnicze do obrony przed korsarzami. którzy w XVII wieku grasowali na Adriatyku.     /za:http://e-chorwacja.info/ 



i stary cmentarz kapitanów żeglugi.

kaplica cmentarna na tle Eliasza
Mieszkańcy Orebićia, szczególnie marynarze pragnęli w pobliżu Sanktuarium Matki Boskiej Anielskiej mieć również miejsce swojego ostatecznego spoczynku. Budowali więc swoje grobowce na dziedzińcu klasztoru (1668-1829). Później przy samym Sanktuarium utworzono cmentarz.



W drugiej połowie XIX wieku, pod panowaniem Austro-Węgier, był to kluczowy ośrodek morski Habsburgów, skąd wywodziło się aż siedemnastu najważniejszych dowódców floty tego cesarstwa.



Wzdłuż  drogi  gęsty sosnowo - cyprysowy las.



Idąc drogą trafiamy do osamotnionego kościoła, wokół którego można znaleźć oznakowanie szlakowe na szczyt Ilii.
 

Wejście na Sv. Iliję (961 m.n.p.m):

Zdobywanie szczytu rozpoczynamy od wjechania na drogę między klasztorami, tuż tuż po wschodzie słońca. Planujemy wejść we dwie, każda zabrała buty trekkingowe, kijki a na wyprawę po 2 litry wody. 


 Warto tu wspomnieć, że opis wejścia na św. Eliasza dostępny w internecie, wprowadza więcej chaosu niż wiedzy. Np. podając, że nie ma map z znaczonym szlakiem, zaś mapa jest dostępna w informacji turystycznej w Orebić. Warto tam zajrzeć. Jedynie rada o jak najwcześniejszym wyjściu jest prawdziwa i godna przekazywania dalej. Wcześnie rano Ilia chroni przed słońcem.


Widok na Korculę z drogi zachwyca. Czym wyżej tym piękniej.
Na początku szybko osiąga się wysokość. Ścieżka jest wąska, zróżnicowana i rosną krzewy. 



Po kilku zakrętach ścieżka wysypana drobnymi kamykami, poszerza się, łagodnie trawersuje zbocze, z każdym krokiem oddalając od miasteczka. Szlak ten przez swą łagodność prowadzi dość długą drogą. 

koniec półwyspu.

Wspaniałe widoki na koniec półwyspu.


Trzeba obejść zbocze, przejść na drugą stronę góry. 


Tam trzeba jeszcze trochę podejść i wyjść na zielony, zalesiony płaskowyż, po którym biegają konie. Dotarłam tylko tu i w miejscu gdzie ktoś zastawił przejście, aby konie nie wychodziły - musiałam podjąć decyzje o odwrocie. Od wyjścia na trawers szłam sama. Miałam przejść tylko kawałeczek, aby nie zostawiać koleżanki samej, ale tak dobrze mi się szło.... Jeszcze kawałek, to może do zakrętu ...



Konie rżały jak szalone, przeszkodę należało pokonać, zielony płaskowyż uniemożliwiał realne określenie ile drogi jeszcze zostało a poczucie obowiązku nie zostawiania nikogo samego w górach kuło - to wszystko wpłynęły na decyzję o odwrocie, choć serce rwało się wyżej. A tam za płaskowyżem i połączeniem szlaków zaczyna się właściwe podejście na św. Eliasza. Żal.


Pod czas zejścia słońce już mocno operowało. Teraz można było poczuć jak dobrą decyzja jest wyjście wcześnie rano. Gdyby o tej godzinie wchodzić, szlak byłby udręką, a nie przyjemnością. A przegrzanie organizmu gwarantowane pomimo zapasu wody. 



Obejrzany z góry koniec przylądka zachęcił, aby tam pojechać. Loviste jest kameralnym, romantycznym miasteczkiem położonym w najdalej wysuniętym cyplu Półwyspu Peljesac. 



Kilkadziesiąt domów zbudowanych w sąsiedztwie głęboko wciętej zatoki, tworzy sielankowy nastrój. 


 Małą przystań jachtowa. Woda jest tak czysta, że dobrze widoczne są kraby.



 Cisza i spokój. 


Jest też możliwość skorzystania z malutkich, kamienistych plaż wychodzących na otwarte morze.

Zachód nad Loviste widziany z Korculi
A przede wszystkim są tam najwspanialsze zachody słońca. 





Miasteczko zauroczyło mnie od pierwszego wrażenia. Gdybym miała wybierać miejsce do odpoczynku na tym Półwyspie, to wybrałabym Loviste.


A na koniec mieliśmy szczęście obejrzeć wyjątkową pełnie księżyca zwaną Blue Moon. Wyjątkowa, gdyż druga w tym miesiącu kalendarzowym. Zwykle możemy podziwiać dwanaście pełni w ciągu roku. W 2015 r. było ich trzynaście.

srebrna droga do zaczarowanego świata baśni

Takie zjawisko jest niezwykle rzadkie, Trzynasta pełnia pojawia się średnio co 2 lata i 8 miesięcy.



Naukowcy nazywają tę pełnię Niebieskim Księżycem, choć tarcza naszego satelity zwykle nie zmienia koloru na niebieski. Nazwa tego zjawiska powiązana jest z angielskim powiedzeniem "once in a blue moon" ( "raz na niebieski księżyc"), które w języku potocznym oznacza coś niezwykle rzadkiego.

Komentarze

  1. Z tego co widzę po zdjęciach to faktycznie jest bardzo pięknie. Jak dla mnie jeszcze buty trekkingowe https://butymodne.pl/trekkingowe-damskie-c55205.html to absolutna podstawa gdy chcemy wybrać się na takie wycieczki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie odkryłam, że spokój tego Półwyspu się zmienia. Budowany jest most wantowy, który ma połączyć północną Dalmację z południową z pominięciem Bośni. Most połączy chorwacki półwysep Peljesac z lądem: Komarnę i Briejstę. Most ma być zakończony w 2021r i ma mieć 2,4 km długości i 55 metrów wysokości, a także 4 pasy ruchu. Trudno mi sobie wyobrazić wzmożony ruch na tamtejszej krętej drodze. Chyba, że wykują w górach nowe. Hmm...

    https://youtu.be/MlJK2y_j6MI

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Szlak Graniczny: Wetlina, Rabia Skała, Rawki

Wybrzeże Łotwy - pięknie i pusto.

Z wizytą w Fatimie.

Portugalskie azulejos - mozaikowy świat z przewagą bieli i błękitu

Ryga - z dachowym kotem i kogutem w tle.

Ermitaż - maksymalna dawka sztuki

Ateny - miasto filozofów i nie tylko