Bałkański Tour Nubirki - Chorwacja cz.1
A gdyby tak o Bałkanach napisać nietypowo? Bohaterem uczynić mało oczywisty podmiot podróży? Trochę pogawędzić?
Powiedzmy tak:Jestem NUBIRKA, srebrna, metaliczna, ot co. Nubirka jaka jest każdy widzi. Wybitna, ponadczasowa, pełna mocy i dobrych prędkości. Co prawda mam swoje lata, ale co tam. W moim przypadku, to zaleta. Nikt i nic nie może się ze mną równać. O reszcie swych zalet nie wspomnę, przekonacie się sami. W tym roku mogłam wreszcie zaszaleć, rozruszać zastałe koła i hamulce. Usłyszałam: jedziemy w jedynym słusznym kierunku: południe… tak, tak, ale nie po sąsiedzku, tylko dalej. I się zaczęło. Jeden mechanik, drugi… podejrzewam, że do końca mi nie ufał. Powymieniał to i siamto … jakoś mu to może wybaczę, za dodatkową kosmetykę. A potem było pakowanie… skąd na Boga oni biorą tyle gratów? Dobrze, że mam duże możliwości, inaczej mieli by problem. A tak dociążona, z zasłoniętą tylną szybą – dałam radę! A potem, to już to co Nubirka lubi najbardziej: droga … wspaniała wstążka, wijąca się lub ciągnąca prosto w dal, w najprawdziwszą dal. Taka ze mnie niepoprawna romantyczka. Droga i prędkość. Myślicie, że Nubirka nie lubi prędkości? Lubi – i to jak lubi. Bardzo.
Pierwszy dzień to porządna rozgrzewka: Krosno - Tušilović - Chorwacja, 800 km. Mogłam pędzić po autostradzie, 150,160,180 … ehh. Cudo. A potem parkowałam wśród kwiatów, wspinającej się po drzewie dyni, pachnących pomidorów i papryki. U niejakiego Bośniaka, który reklamował noclegi po polsku, co dziwniejsze znał się na ruskich pierogach. Nocleg warty polecenia.
Chorwacja – kraj słońca, wysp i lawendy …. Raczej czarnych chmur i lejącego deszczu. Gdy tak lało ich miny były bezcenne. A ja w tej chlapie jechałam sobie dalej, po coraz ładniejszych terenach. Zrobili mi sześciogodzinną przerwę w wilgotnej okolicy Jezior Plitwickich.
Jeziora Plitwickie oddzielone są od siebie trawertynowymi groblami, na których tworzą się wodospady |
Wodospadów jest ponad 90 -siąt. |
dolna część systemu Veliki Slap |
Potem jechaliśmy bombową okolicą,
takie coś pomiędzy prerią, pustynią i sama nie wiem czym. Co jakiś czas znaki o minach i zakazie wejścia. Normalnie,
tylko bizonów brakowało. Odludzie, na horyzoncie szpiczaste góry …
czarne chmury, oberwanie owych chmur i autokar wyprzedzający na
serpentynie TIRa. Aż zwolniłam z wrażenia, tak sama z siebie, bo oni
tylko coś mamrotali bladzi jak papier.
W tych warunkach ujechałam tylko ze 150 km. Mogłam dalej, ale zarządzono nocleg w wymarłym miasteczku. Gračac się nazywało, czy jakoś podobnie. Mogliby tam nagrywać thrillery i nie potrzebowaliby dodatkowej scenografii. Przed wojną zamieszkałe w większości przez Serbów, po wojnie nie doczekało się powrotu dawnych mieszkańców. Ciekawostka taka, że w tym miasteczku jak pada deszcz, to nie ma wody w kranie. W knajpie można zamówić juhe, ale kawy już nie. Dobrze, że mi woda do szczęścia nie była potrzebna – swoje paliwo miałam i byłam zadowolona.
Most przed Szybenikiem rzeka Krka |
Następnie było spotkanie z pierwszym pomysłodawcą emerytury w pałacu w Splicie,
pałac Dioklecjana |
Ale nie ma co się rozpisywać na temat leniuchowania, no chyba, że jazdę wąskimi uliczkami z murkami z kamienia po obu stronach … to nawet było ekscytujące.
Następna cześć będzie dostępna tu.
Odkryję uroki Bośni i Hercegowiny, tanich campingów i pysznej nalewki figowej. Zapraszam.
Komentarze
Prześlij komentarz